PIERWSZA ODSŁONA „LEKTURNIKA”.
Bartosz Suwiński zaprasza na autorską rekomendację lekturową.
Pierwsza dotyczy prozy Roberta Pucka.
Robert Pucek – Zastrzał albo trochę
Nowa proza Roberta Pucka jest febrycznie intensywna i rezonuje brudem, na który nie ma dobrych detergentów. Opisywany przez autora współczesnych bestiariuszy, o tezaurusowych inklinacjach świat, to suma niepowodzeń ludzi pognębionych przez czas, doświadczonych znojem i chorobami, wykolejonych własnymi nałogami, szczującymi ich jak wściekłe psy, ujadające od byle huku. To kosmos spraw dotkliwych, bo beznadziejnie przegranych, gdzie o fiasku starań chce się zapomnieć wraz z kolejną kolejką. To rzecz o widmach wyłaniających się z cienia i o cieniach, goniących za widmami. O metafizycznych miazmatach na dnie berbeluchy.
W tych delirycznych opowiadaniach widzimy świat ludzi, znajdujących we wspólnej, zgranej do cna, codzienności, momenty wytchnienia od suflowanej w kółko beznadziei, cepowatego braku perspektyw od ciemnych horyzontów, gasnących jak niedopałki wspomnień, świszczącego na wietrze obucha, gruchotanych kości, by ostatecznie uczepić się smużki dymu z sąsiedniego komina. To notoryczne ucieczki od skacowanej degrengolady, wypatrującej własnego końca do skacowanej degrengolady, wypatrującej własnego początku.
To proza bardzo uczciwa, dojmująco odpychająca, a przy okazji orbitująca wokół światła. Tak jakby Ci wszyscy opisywani przez Pucka ludzie, wychodzili w końcu ze swoich ciemnych uroczysk, na przesieki. Pisarz posługuje się frazą gęstą, skołtunioną wulgaryzmami, gdzie knajackie bajdurzenie zderza się z erudycyjnym refleksem, natchnionym popisem. Gdzie rynsztokowy ustęp, na moment epifanii, zamienia się w agorę, o greckim rodowodzie.
Literatura Pucka udowadnia, że w gruncie rzeczy, zawsze jest już po wszystkim, a owo nic, którym gospodarujemy, ubieramy w szaty premium, na przekór przeciwnościom. Zjazdy i detoksy wymieniają się z nadziejami i łomotami serca. To proza mająca temperaturę szczytowej maligny, urok steranej życiem kobiety, w której gaśnie dawny blask, ale w chwale jej dni! Przewracamy się tu o stosy petów, bo te przypominają wydmy, a z pustych butelek, moglibyśmy skonstruować rusztowanie dla jakiejś tam Skajtałer. W ostatniej dekadzie nie czytałem bardziej czułej, dyktowanej trzewiami, marskością wątroby, pijackimi omamami, ogarkami nadziei, i knotami zmierzchu, prozy. Z tą prozą jest jak z kieliszkiem, można się nie zatrzymać. Gałęzie świerków mogą trzymac się tu za ręce, a klon może prosić o jałmużnę. „O co żebrał klon? Może o ptaki, które niedawno odleciały, a może o to, o co żebrzemy wszyscy”.
[Bartosz Suwiński]
MagdaS said:
Ta recenzja mi się podoba. W końcu jakaś porządna. 😊
panrobert said:
Przeczytaj:)
MagdaS said:
Ale mnie obraziłeś, przeczytałam.
😁
panrobert said:
Przecież nie chciałem! Jak przeczytałaś to fajosko:)
Jorgen said:
Jeszcze trochę więcej „zawijasów” i, jak rany, nie wiedziałbym, co „poeta” miał na myśli… Jakże piękna jest prostota wypowiedzi.
MagdaS said:
Jorgenie, 😊